22.02.2005 :: 06:53
Nie wiem od czego zacząć... Był u nas były wokalista Oddziału Zamkniętego (zespołu, który był popularny w latach 80.), opowiadał swoje przeżycia związane z nałogami, wykonał kilka piosenek... Było fajnie, nastrojowo i trochę smutno. Jak słuchałam opowieści o tych ludziach, których spotkał, o ich problemach z narkotykami, ucieczce z domu i marnym życiu na dworcu, to robiło mi się ich żal... Współczułam im, ale też mocno nienawidziłam, za to, że odważyli się tak zranić swoją rodzinę, przyjaciół. W głębi duszy dziękowałam Bogu, że mam takich rodziców, że w ogóle ich mam, normalny dom wypełniony ciepłem rodzinnym i za to, że ktoś czasami się spyta "Co tam w szkole?"... To wszystko jest bezcenne, ale jakie potrzebne. Oni tego nie mają. Ale to oni zawinili. Jeden dzień, jedna impreza, jedno posmakowanie tego świństwa zapewniło im takie życie... Życie pełne wstydu, nienawiści, pogardy... Życie nazwane przez tego faceta "śmietnikiem"... I słusznie. Nieraz, gdy o tym mówił, płakał. Ja nie widziałam w tym nic śmiesznego, a nawet mi samej chciało się płakać. Ale dwóch chłopaków, którzy siedzieli przede mną, sądziło inaczej. Za każdym razem, gdy facet wyjmował chusteczkę, śmiali się... Miałam ochotę się ich spytać, co w tym takiego śmiesznego, ale bałam się. Bałam się, że mnie wyśmieją. Małolatę, która nie ma pojęcia o życiu. Jezu... jak niektórzy są niedojrzali... Facet wykonał kilka smutnych piosenek. Podobały mi się dwie: "Gdyby nie Ty" i "Do"... Były takie smutne, zmuszające do rozmyśleń nad swoim życiem...