12.01.2005 :: 07:01
Nie nawidzę siebie... Nie nawidzę go, choć nawet nie mam za co... Nie mam najmniejszego powodu, żeby go nie nawidzić... Nic mi takiego nie zrobił, a jednak to czuję... Czuję, że GO nie nawidzę, a zarazem kocham... Bardzo. Mimo, że mówię sobie i znajomym, że to już przeszłość... Nie rozumiem siebie, dlaczego ich oszukuję... Dlaczego oszukuję siebie... To nic nie da, a jednak wmawiam sobie, że go już nie kocham. Że się nim nie przejmuję i traktuję jak zwykłego kolegę ze szkoły. Ale nie mogę. Nie umiem. Jeżeli wiem, że jest niedaleko mnie, nie mogę się skupić. Dzisiaj akurat taniec z Madzią mu nie wyszedł, bo miał chłopiec za słaby refleks i piosenka się skończyła. Trochę się cieszyłam, że nie będę ich musiała widzieć. Gdy wychodziłam z szatni, Karolina z Basią już szły do góry, na salę. Jak próbowałam się wydostać spomiędy wszystkich obwieszonych wieszaków, wpadałam n a niego, gdy chciał zawiesić kurtkę. Zawsze był gdzieś niedaleko. Wpadłam na niego jeszcze kilka razy. Jak zwykle. Wyszaleć się, to się wyszalałam, ale na wolnych siedziałam przy drabinkach. Z resztą, czy to coś nowego? Otóż nie. Więc po co rozpaczać. Ale w nocy popłakałam sobie trochę. Później nie mogłam zasnąć...